W niedzielę wróciłam z dwutygodniowego pobytu na wsi. O, jak mi źle!
Jak mi głośno, jak mi ciasno, jak mi smrodliwie! Jakie paskudne jest to miasto, jakie szkaradne są bloki, jak wkurzający każdy hałas! Na wsi… na wsi każde drzewo szumi inaczej, ptaki śpiewają przez cała dobę, a żaby rechoczą tak nienaturalnie głośno, że podejrzewasz, że to playback. Na wsi powietrze jest rzadkie, nie musisz go chwytać łapczywie, jest go tyle – dla każdego starczy. Niczym czasu, czasu też tam jest więcej. A jak chcesz zrzucić kalorie poporodowe, to bierzesz rower i jedziesz – przed siebie. A nie kręcisz kołek w zamkniętej sali „fitnass”, gapiąc się na odbicie swojej tłustej dupy w lustrach…
Jest 15.32. Od 11 siedzę w Parku Bródnowskim i nie mogę wyjść. Chyba chciałabym tu rozbić obozowisko. Udaję, że nie słyszę tego oddalonego szumu, wycia syren, samochodów… udaję, ze nie widzę tego tłumu ludzi…
Mieszkamy na wyjątkowo cichym osiedlu jak na Warszawę, a myślałam wczoraj w nocy, że nie zasnę od tego szumu. Dzwoni w uszach. Nie pozwala się wyciszyć. Oddalony odgłos miasta, przytłumiony szum, szum, szum.
Nigdy nie byłam dzickiem miasta. Nie uprawiałam clubbngu, nie chodziłam w modne miejsca, nie „bywałam” na odpowiednich imprezach… No tak, kocham to miasto – tak jak się kocha miejsce, w którym się żyje. Nie można przecież inaczej. Lubię historię Warszawy, jej zagadki i tajemnice. Nawet jestem taką varsovianistką i propaguję „moje” miasto.
Tyle, że miasto tak naprawdę nigdy nie było moje.
Moja jest wieś.
ALe w niedz
Świetnie rozumiem…
Po wyjeździe z rodzinnej wsi byłam głodna miasta…ale teraz, teraz im bliżej porodu ciągnie mnie w dzieciuchowe strony:/
Żab mi trzeba, ptasiorów z rana na jabłonce, psa sąsiada szczekającego na kota bezczelnie łażącego po jego terytorium…
Na pewno ciężko jest Ci się przestawić, nie ma co porównywać. Choćby nie wiem jak świetne było miasto to nie wygra z takimi spokojnymi zakątkami.
Aż zateskniłam za ciszą i spokojem po przeczytaniu twojego posta. Pochodząc z małego miasta zawsze teskniłam za dużym. Mieszkałam w Krakowie, trochę w Warszawie, teraz w ośmimilionowym molochu (kóry tez zresztą lubię :-)) Ale jakoś coraz bardziej, coraz częściej tęsknie za naturą i ciszą. Na wajacje najchętniej pojechąłabym nie do Paryża czy Barcelony (mimoże jeszcze nigdy nie byłam) ale na Mazury. Albo jeszcze lepiej w Bieszczady.
Na szczęście mieszkamy w naprawdę cichej i zielonej części naszego city.
mi się marzą łąki, konie, kozy, osły. i jakiś Marlboro Man do oporządzenia tego wszystkiego 😉