Melduję posłusznie, że nadal nie urodziłam, ale wg pani doktor ze szpitala „długo w tej ciąży już nie pochodzę”. Mimo wszystko postanowiłam jechać do rodziców na święta (za zgodą lekarki). Przecież nie będę w taką pogodę siedzieć w mieście i patrzeć, jak mi się łożysko starzeje 😛
Pewnie skończy się tak, że będziemy grzać do szpitala spod Warszawy. No i dobrze, w końcu niech się zadzieje!
Brzuch twardy, napięty przez większość czasu. Skurcze pieszczą mnie delikatnie i nieregularnie, dając raczej poczucie dyskomfortu niż bólu… Ani razu jeszcze nie dałam się nabrać, że to „już”, więc doszłąm do wniosku, że to „jeszcze” 😉
Aaaa! I najważniejsze: poświęciłam święconkę, nie zeżarł jej kot 😀 A teraz piekę chlebek w 6 smakach, żeby zaszpanować przed rodzinką. No i w planach na święta mam też poród, a Ty jaki masz plan na weekend? :>
Czy mówiłam już, że się boję?
BOJĘ SIĘ.
Poród traktuję zadaniowo, ale będzie to cholernie bolesne zadanie… bożżż… obym dała radę. Wczoraj na moich oczach zaczęła się akcja u dziewczyny, która stała za mną w kolejce do toalety w szpitalu… (wiadomo, szpital położniczy, kolejka do toalety dłuuuuga ;). Po jakichś dwóch godzinach (nie, to nie kolejka długa, tylko tak szybko działa szpital :P) spotkałam tę dziewczynę na IP, cała czerwona i spocona, ledwo co chodziła, sączyły już się wody… Brr… to naprawdę boli…