Pakowanie, sprzątanie, pranie, prasowanie oraz jednoczesna opieka Brombą i gotowanie dla niej przerosło mnie logistycznie. Sajgon to przedszkole dla dzieci z dobrych domów w porównaniu z tym, co się działo na warszawskim Bródnie w piątek.
Wróciłam do domu w czwartek wieczorem i widok brudów zwisających z żyrandola zwalił mnie z nóg. Napaleni na romantyczny wieczór z J. olaliśmy sprzątanie i… romantycznie zasnęliśmy na kanapie. Przed telewizorem. Panie i panowie, oto rodzina Bundych.
W piątek rano śniadanie było z resztek z lodówki. Drugie śniadanie dla Agaty – też. I zupka z wcześniej zrobionego weka. Wpadłam też na genialny pomysł, żeby zaimpregnować sobie buty i – z niezrozumiałych dla mnie przyczyn – zrobiłam to w łazience. Łazienka 2×2 m, ja nasmrodziłam, że hej; a zdychający wentylatorek nie dawał rady. No to siup: Bromba w gruby sweter i robimy przeciąg. W takim zimnie szalałam, dopakowałam nas, posprzątałam i modliłam się, żeby od chemii z impregantu nie wyrosła Agacie na plecach trzecia rączka.
Nie wyrosła – na razie, tfu, tfu.
Dziwnym trafem zdążyliśmy też na samolot (ale to tylko dlatego, że miał 40 min. opóźnienia).
Ale na lotnisku wcale nie było zabawnie.
Warszawa-Modlin, tanie linie, tania wykładzina i tania firma ochroniarska, która robi kontrolę. My z dzieckiem – wyjątkowo wzięliśmy wózek, żeby więcej rzeczy zabrać 😉 (tak, tak, skąpi też jesteśmy niczym rodzina Bundych i latamy zazwyczaj tylko z bagażem podręcznym :P). Najpierw J., z Agatą na ręku, a u Agaty w rączce – lala. Taka niezawielka szmacianka.
Ochrona: Pan się rozbierze. (J. się rozebrał) I dziecko (rozebrał). Pan przejdzie przez bramkę (Przeszedł. W tym czasie ja się rozebrałam i boso – kosz z ochroniaczami na stopy daleeeeko po drugiej stronie bramki – wyciągnęłam wszystkie rzeczy z wózka do prześwietlenia i złożyłam go.
Ochrona: Ale ten wózek się nie zmieści, już go Pani przewoziła?
Ja: Tak.
O: W całości był kontrolowany?
Ja: Nie, rozkręcaliśmy kółka.
O: Aha. No, to teraz Pani przejedzie z nim przez bramkę, jak już był kiedyś kontrolowany.
(No to idę. Ze złożonym wózkiem, jadę na 2 kółeczkach.)
Ochona do J: No ale jak Pan idzie?!? Sam, bez dziecka, do wózka go Pan wsadzi. (Wrócił. Chce wsadzić dziecko, ale wózek złożony, więc daje Brombę mi. Przeszedł.) A teraz z dzieckiem! (Wrócił, wziął dziecko, Agata już zdezorientowana i nieco niepewna). Ale bez lalki, co mi tu Pan! Lalka do prześwietlenia. (Podszedł, wyrwał Agacie lalkę i rzucił koledze do prześwietlenia. Agata w ryk, a ja prawie rzuciłam mu się do gardła. Oczywiście jełop cofnął mnie, pytając: Ale gdzie z wózkiem przez bramkę?! Cofnąć się!
Ja: Pana kolega mi kazał.
Ochrona: Ale jak to?
Ja: No tak to.
Ochrona: To Pani jedzie.
Ja: Przepraszam, dziecko płacze.
J. już zajął się dzieckiem, odebrał szybko lalę i pocieszył Brombę. A przy okazji poznał nazwisko przemiłego Pana, na którego właśnie piszemy skargę.
W lalce nie było bomby ani narkotyków, za to był płacz dziecka po jej odebraniu – bo mogliśmy zabrać ją spokojnie i prześwietlić, nie trzeba było wyrywać jej dziecku.
Za to na pokład (poza tą okrutnie niebezpieczną lalą) wnieśliśmy scyzoryk, składany nóż, zapalniczkę i 125 ml płynu w picioku dla dziecka oraz żywność (banan i kanapka dla A.).
Gratuluję modlińskiej firmie strzegącej bezpieczeństwa na lotnisku.