Feeds:
Wpisy
Komentarze

zamykam bloga :)

Pora przerwać tę przedłużającą się agonię i po prostu zamknąć ten interes 🙂

Chyba po prostu wyczerpała się koncepcja tego bloga. Miało być życiowo, nie-różowo, może śmiesznie… takie „dzieciozmagania” miały być. Tymczasem nazwa „dzieciozmagania” już dawno ukradziona, śmieszna to chyba jestem tylko sama dla siebie, a różowy staje się ulubionym kolorem Agaty. Cóż, taki lajf.

Agata dziś rano stwierdziła, że chce iść do dzieci i sama założyła buty (będąc jeszcze w piżamie), stanęła pod drzwiami i czekała, czy pomogę jej z tą kurtką czy nie…Pewien etap w moim życiu się zakończył. [Dzieciozmagania trwają nadal, ale czy to naprawdę zmagania, czy po prostu rozkosze i męki rodzicielstwa…? ;)]

Już założyłam innego bloga, pod innym nickiem, na innym serwisie… Może potrzebuję miejsca, gdzie będę tylko wylewać frustracje, może tylko dziennika osiągnięć Agaty… A może wreszcie napiszę książkę, zamiast bloga.

Dziękuję wszystkim, którzy czytali, szczególnie dziękuję tym, którzy komentowali… wow. Miło było Was spotkać. Życzę Wam wszystkiego dobrego, spotkanie z Wami to była przyjemność i zaszczyt!

Do zobaczenia na żywo lub… pod innym adresem! 🙂

[Nie, nie kasuję bloga – nie pozwala mi na to moja próżność :P]

duszenie

Czy tylko ja bywam sfrustrowaną partnerką, czy każda kobieta chce czasem udusić swojego chłopa?

Czasem mam wrażenie, że ten mój chłop to zasługuje tylko na uduszenie. Chociaż lekkie podduszanie – i nie mówię tu o seksualnej fanaberii.

Rozmawiamy rano.

J: Ja dziś po południu prawdopodobnie jadę do Wrocławia. A jeśli uda mi się nie pojechać, to przypominam, że mamy dziś wieczór firmowy integracyjny i że jesteś zaproszona.

Ja: O, to miło, ale.. tak zupełnie szczerze – nie obraź się kotku – chyba nie mam ochoty iść i oglądać niektórych osób (Mam na pieńku z jedną osobą… szkoda gadać).

J: Ale jesteś zaproszona, wszyscy przychodzą z drugimi połówkami, chodź.

Ja: Ok.

To tak w skrócie, nie będę tu dialogu do teatru rozpisywać.

Godz: 15, rozmawiamy, J: „Wyszedłem ze szkolenia, dam ci znać czy jadę do Wrocławia, czy wychodzimy razem na ten wieczór firmowy.”

Godz. 18, J: „Jestem na kręgielni z ludźmi z firmy, przyjedziesz po mnie o 19.30?”

Moje reakcja przewidywalne do kwadratu. Nie będę opisywać, bo każda laska zareagowałaby tak samo. J:  „ALE O CO TY SIĘ ZŁOŚCISZ?”

Noż kurde!

Godzina 19.30, idę z Agatą do samochodu, żeby po niego jechać: „Czemu nie przyjechałaś wcześniej?Przecież specjalnie ustawiłem wszystko wcześniej, żebyś mogła być z Agatą.”

No to jakżesz, kurde, mam tam być czy nie być?!? Wystroiłam się jak stróż na boże ciało, spakowałam Agatę, picioka, przegryzki, pieluszkę na wszelki wypadek, lalkę i zabawkę, jestem w drodze – wolę już tam pojechać. J: „To nie przyjeżdzaj.”

A teraz to on ma focha, bo to ja „nawaliłam, bo nie przyjechałam i się teraz czepiam”.

Aaaaaagh! Czy są jakieś kursy dla zdurniałych chłopów pt. „Jak rozmawiać z kobietą?” ?!?!

a teraz tęczowo

No dobra.

Jestem. Nie piszę, bo nie mam czasu podrapać się w pupę, a co dopiero napisać coś na własnego bloga. No ale jak każdy niewydarzony pisarzyna grafoman – pisać muszę. Więc oto i mój kolejny come back.

Od czego by tu zacząć? To tak w skrócie:

Były święta, zrobiłam Wigilię u siebie. Dumna z siebie jak paw, ale oczywiście na nikim poza mną i J. nie zrobiło to wrażenia. Moi rodzice uznali, że to normalka (no bo pewnie sypię z rękawa tym karpiem w galarecie). Co innego, gdyby Wigilię zrobiła moja siostra, ooooo, wtedy to by uważali, ze podgrzanie pierogów w mikrofali to najwyższa szkoła kulinarnej jazdy. A mama Jacka z kolei obraziła się, gdy ją odwieźliśmy do Łodzi i chciała zwrotu pieniędzy za ugotowanie bigosu…

Bez komentarza.

Pozytywy: dużo czytałam przez ten czas, bo dużo chorowałam. Efekt jest taki, że mam zrujnowaną odporność i wzbudziłam litość u pewnej lekarki 😉 A Agata zdrowa i jej nic nie rusza 😉

Z J. generalnie tak dobrze jak dawno już nie, naturalnie poza momentami, kiedy mam ochotę go zabić 🙂

A Brombak? Z ust wychodzi jej coraz więcej słów. Budzą się instynkty społeczne. Jest śliczna i… wydaje mi się, że inna od większości dzieci, a na pewno od synka znajomych, od których właśnie wróciliśmy. Jest taka… spokojna. Ale nie w sensie, że brak jej energii, tylko po prostu jest… wyciszona. Zabawa to nie tylko wrzask i rzucanie klockami.

Namierzyłam dla niej Klubik i już trzęsę się na myśl o tym, że mam ją zostawić w obcych rękach, choć plan jest taki, że stopniowo, na 2 godz. 2 x w tyg, potem co raz częściej.

Pfff… i tyle. Kończę nudną notkę, bo szkoda strzępić klawiaturę. Jak wpadnę na dobry topic, to będę pisać.

Całuski.

Cukiereczki.

Ciasteczka 😉

 

 

Czarno i czarniej…

„Trzy Miłości” Okudżawy – kto nie zna rosyjskiego, niech żałuje, bo ucieka sens…

Dlaczego ten klip?
Bo tak…

cóż z człowiekiem robi…

 

… macierzyństwo. Albo PR I .

Słuchanie Pierwszego Programu Polskiego Radia ma na mnie zły wpływ.

Gdyby nie to radio – nie usłyszałabym pewnie nigdy piosenki Ani Dąbrowskiej „Kiedyś powiesz mi, kim chcesz być”. Znacie? Mam nadzieję, że nie znacie. Koszmar – nie muzycznie (bo muzycznie to nie moja bajka, to się nie znam), ale tekstowo. Grrr.

W swej metaforyczności tekst na poziomie przepisu na biszkopt. W ogóle w klimacie biszkopta. Mientki.

I wiecie co?

Wstyd się przyznać…

Wzruszyłam się.

Boże, co to macierzyństwo ze mną robi? :>

No ale ten tekst o rowerze teraz, gdy nieśmiało zerkam w stronę rowerowych półek sklepowych… i ten tekst o mocnym trzymaniu – od razu widzę wielki biust Ani, a potem widzę siebie i Brombę, gdy stęskniona wtula się we mnie i kładzie rączkę na mojej piersi…

Bożżżż… w skali trywializmu daję tej piosence tylko 1 punkt mniej niż piosence córki Niemena o macierzyństwie (znacie? to dopiero „mamusine tany tany”…). Czy wkrótce nawet Natalia Niemen będzie mnie rozczulać?!?!

A cóż by powiedzieli moi wszyscy profesorowie od literatury, gdyby się dowiedzieli, jaki banał mnie rozczula? Panie Zychu i Panie Wiśniewski – pamiętam Norwida i pamiętam Audena, ale najmocniej Was przepraszam, po prostu się rozmienkciłam.

Dla nieznających tekstu – tu do poczytania, a pewnie na Jutubie można i posłuchać.

Tyle. Wieści z frontu może będą następnym razem.

Może.

Jak mi jaja odrosną i znowu będę nieco bardziej krytyczna 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

 

zabiegi upiększające

Poradnik dla mam, tych pracujących w domu, z domu i w pracy zewnętrznej. Warunek tylko jeden: trzeba być mamą i mieć do dyspozycji dziecko. Najlepiej półtoraroczne.

Nawilżanie dłoni:

Po śniadaniu nieopatrznie zostawić na stole (u nas – na ławie) kawałek masła. Za mały, żeby starczyło na kanapkę, taki, co go się nie zauważa od razu i nie chowa do lodówki. Odwrócić się na kilka minut i ładować talerze do zmywarki. Dziecko w tym czasie nałoży sobie maseczkę z masła od czubków palców aż po łokcie. Nawilżenie i pełne natłuszczenie dłoni i paznokci gwarantowane.

Maseczka na twarz:

Zakupić dziecku kefir smakowy do picia. Nie czytać składu, bo głos się na głowie jeży! Przekonywać się, że lepiej jest kupić dziecku w sklepie taki kefir niż batona. Resztki kefiru postawić w domu na ławie (podpowiedź: świetnie nada się do tego miejsce, gdzie wcześniej stało masło). Ukrywając się za barkiem sprawadzić, czy dziecko daje sobie radę z samodzielnym piciem, czy od razu zalewa się od głów do stóp. Jeśli dziecko zda egzamin i kulturalnie wypije pierwszego łyka – odwrócić się i zająć pierdołami w stylu sprzątanie, obiad, praca. Po dwóch minutach spojrzeć na dziecko, jak zręcznie wylewa sobie kefir na dłoń i wciera maseczkę w skórę twarzy. Najpierw jedną ręką, a potem odstawia grzecznie butlę kefiru i zaczyna do procesu wcierania używać obydwu rączek. Zapamiętać, jak należy wykonywać okrężne ruchy dłońmi na policzkach, aby maseczkę równo rozprowadzić po całej twarzy.

Kuracja odżywcza na twarz:

Przygotować na kolację omlet na ubitych białkach z dżemem jeżynowym. Wsadzić dziecko do fotelika-karmika. Pokroić omlet w kwadraciki/romby. Dać dziecku widelec. Z radością patrzyć, jak dziecko nadziewa kawałki omleta i je ze smakiem. Z radością patrzyć, jak dziecko bierze kawałki omleta w łapki, nadziewa na widelec i zajada ze smakiem. Z radością patrzyć, jak dziecko zbiera dżem jeżynowy, rozciera w łapkach i wklepuje mamie w policzki. Witaminki dla naszej umęczonej cery na zimę podane!

Taaaaak. Znowu czuję się chora i przeziębiona, i głowa bolała, więc ugięłam się i wzięłam Apap – a jak się bierze środki p/bólowe raz na rusi rok, to się potem po Apapie chodzi happy i takie rzeczy pisze 🙂

Generalnie z okazji zbliżających się świąt chciałabym tu umieścić swoją krótką listę życzeń do Św. Mikołaja. Oto ona:

– worek pieniędzy.

Dziękuję 🙂

 

27

Tak.

W tym wieku Kurt Cobain odstrzelił sobie pół twarzy, Jimmi Hendrix, Jim Morrison i Janis Joplin zakrztusili się swoimi alkoholowymi wymiocinami, a Amy Winehouse i Layne Staley zaćpali na śmierć.

Pewnie pokręciłam jakieś fakty, ale ja nigdy nie słynęłam z dokładności 😉

A ja?

Moim największym osiągnięciem jest półtoraroczna Glizdeczka śpiąca w pokoju obok, związek z miłością mojego życia – J. oraz rodzący i rozkręcający się  wielkich bólach sklep internetowy. Praca twórcza?

ZERO. Nul.

Odstaję troszkę od tamtych „muzyków przeklętych” i zapewne dlatego dane mi będzie pożyć trochę dłużej :> Miałam być wielką pisarką, ale to chyba każdy student filologii śni o karierze literackiej. Potem kończy się na nieszczególnie popularnym blogu 😛 Ale to nic. Bo…

Szczerze? Po raz pierwszy czuję, że zaczyna się „time of my life”! 😀

Rozkręcę ten biznes, będę odnosić sukcesy, będziemy mieli drugie dziecko i napiszę książkę (niejedną!). Spełnią się moje marzenia. Jakoś tak mi psychicznie i fizycznie ze sobą dobrze. 😀

Dziś w to wierzę.

lotniskowe buraki

Pakowanie, sprzątanie, pranie, prasowanie oraz jednoczesna opieka Brombą i gotowanie dla niej przerosło mnie logistycznie. Sajgon to przedszkole dla dzieci z dobrych domów w porównaniu z tym, co się działo na warszawskim Bródnie w piątek.

Wróciłam do domu w czwartek wieczorem i widok brudów zwisających z żyrandola zwalił mnie z nóg. Napaleni na romantyczny wieczór z J. olaliśmy sprzątanie i… romantycznie zasnęliśmy na kanapie. Przed telewizorem. Panie i panowie, oto rodzina Bundych.

W piątek rano śniadanie było z resztek z lodówki. Drugie śniadanie dla Agaty – też. I zupka z wcześniej zrobionego weka. Wpadłam też na genialny pomysł, żeby zaimpregnować sobie buty i – z niezrozumiałych dla mnie przyczyn – zrobiłam to w łazience. Łazienka 2×2 m, ja nasmrodziłam, że hej; a zdychający wentylatorek nie dawał rady. No to siup: Bromba w gruby sweter i robimy przeciąg. W takim zimnie szalałam, dopakowałam nas, posprzątałam i modliłam się, żeby od chemii z impregantu nie wyrosła Agacie na plecach trzecia rączka.

Nie wyrosła – na razie, tfu, tfu.

Dziwnym trafem zdążyliśmy też na samolot (ale to tylko dlatego, że miał 40 min. opóźnienia).
Ale na lotnisku wcale nie było zabawnie.

Warszawa-Modlin, tanie linie, tania wykładzina i tania firma ochroniarska, która robi kontrolę. My z dzieckiem – wyjątkowo wzięliśmy wózek, żeby więcej rzeczy zabrać 😉 (tak, tak, skąpi też jesteśmy niczym rodzina Bundych i latamy zazwyczaj tylko z bagażem podręcznym :P). Najpierw J., z Agatą na ręku, a u Agaty w rączce – lala. Taka niezawielka szmacianka.
Ochrona: Pan się rozbierze. (J. się rozebrał) I dziecko (rozebrał). Pan przejdzie przez bramkę (Przeszedł. W tym czasie ja się rozebrałam i boso – kosz z ochroniaczami na stopy daleeeeko po drugiej stronie bramki – wyciągnęłam wszystkie rzeczy z wózka do prześwietlenia i złożyłam go.

Ochrona: Ale ten wózek się nie zmieści, już go Pani przewoziła?

Ja: Tak.

O: W całości był kontrolowany?

Ja: Nie, rozkręcaliśmy kółka.

O: Aha. No, to teraz Pani przejedzie z nim przez bramkę, jak już był kiedyś kontrolowany.

(No to idę. Ze złożonym wózkiem, jadę na 2 kółeczkach.)

Ochona do J: No ale jak Pan idzie?!? Sam, bez dziecka, do wózka go Pan wsadzi. (Wrócił. Chce wsadzić dziecko, ale wózek złożony, więc daje Brombę mi. Przeszedł.) A teraz z dzieckiem! (Wrócił, wziął dziecko, Agata już zdezorientowana i nieco niepewna). Ale bez lalki, co mi tu Pan! Lalka do prześwietlenia. (Podszedł, wyrwał Agacie lalkę i rzucił koledze do prześwietlenia. Agata w ryk, a ja prawie rzuciłam mu się do gardła. Oczywiście jełop cofnął mnie, pytając: Ale gdzie z wózkiem przez bramkę?! Cofnąć się!

Ja: Pana kolega mi kazał.

Ochrona: Ale jak to?

Ja: No tak to.

Ochrona: To Pani jedzie.

Ja: Przepraszam, dziecko płacze.

J. już zajął się dzieckiem, odebrał szybko lalę i pocieszył Brombę. A przy okazji poznał nazwisko przemiłego Pana, na którego właśnie piszemy skargę.

W lalce nie było bomby ani narkotyków, za to był płacz dziecka po jej odebraniu – bo mogliśmy zabrać ją spokojnie i prześwietlić, nie trzeba było wyrywać jej dziecku.

Za to na pokład (poza tą okrutnie niebezpieczną lalą) wnieśliśmy scyzoryk, składany nóż, zapalniczkę i 125 ml płynu w picioku dla dziecka oraz żywność (banan i kanapka dla A.).

Gratuluję modlińskiej firmie strzegącej bezpieczeństwa na lotnisku.

pomoc

Skomlę i piszczę: „pomóżcie mi!”. Bo jestem młodą mamą, mam na głowie rozbrykane dziecko, cały dom, sprzątanie, obiadowanie i 4 inne posiłki dla dziecka, zakupy, chcę pracować, jestem mega przemęczona, nie przespałam nocy od ponad 1,5 roku i ogólnie nie mam czasu, żeby się po d***e podrapać…

Czasem jednak zastanawiam się, kto tak naprawdę potrzebuje pomocy.

Ja czy moja mama, którą tak strasznie boli kręgosłup, że nie może wrzucić bez bólu marchewki do zupy? Która też ma na głowie dom, a w nim swojego schorowanego ojca?

Ja czy mój marudny ojciec, którego coś boli w boku i wzdyma, ale jest chory na łakomstwo i pomimo bólu nie potraf się oprzeć pokusie i nie zjeść tego ciasteczka? Tak, to już jest choroba, patologiczne łakomstwo, obżarstwo połączone z marudnością, upierdliwością i po prosty byciem niemiłym dl najbliższych.

Ja czy umęczony J., którego własna firma doprowadza do nerwicy? Umęczony, przemęczony, zdenerwowany, zestresowany…

Ja czy szalona „teściowa”, która sama sobie narobi problemów, z których J. ją musi wyciągać, bo po prostu nie opanowała trudnej sztuki życia?

Smutno mi. Oni wszyscy tacy nieszczęśliwi, że nawet mnie optymizm opuszcza. Oni wszyscy – i z drugiej strony ja. W kwiecie wieku, u szczytu sił witalnych i psychicznych, w szczytowym momencie mojego życia. Mogę udźwignąć i zrobić tyle, ile nigdy wcześniej. Nie odpuszczam. Nie obniżę wymagań dla siebie.

Ale czy dam radę…?

 

tatusia córka

Czworo przy stole: Bromba, J., babcia i ja. (Taaaa… taki skład już się kiedyś skończył wybiciem zęba ;). Bromba patrzy w sufit:

-Bo…bu-ooo – bo! Tam

Ja: Nie, kochanie, to nie jest niebo, to jest sufit.

Babcia: Su-fit, su-fit, powtórz.

J: Ale ona na żyrandol pokazuje. Agatko, powiedz: lam-pa.

Ja: Buhaha, jasne, akurat powtórzy! To za trudne, i „sufit” i „lampa”. Może jej się uda „nie-bo”. (Do Bromby) Powiedz, kotku: nie-bo.

Chwila konsternacji. Bromba rozgląda się:
„LAMPA!”

Bo to zawsze tak jest. Jedzenie z tatusiowego talerza najsmaczniejsze, zabawka od taty najfajniejsza i nawet ładowanie prania z tatą jest arcyciekawe. Ja jak zakładam pieluchę to wrzask i dramat jakbym rozżarzonym żelazem przypiekała, jak zakłada tata – to leży Bomba spokojnie i tą swoją ci*ką świeci.

Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, oj nie ma 😉